piątek, 11 listopada 2011

Kryminał po szwedzku - Mari Jungstedt w Polsce


Miało dziś być o najnowszym tomie opowiadań Pilipiuka, ale do Polski przyjeżdża Mari Jungstedt, więc będzie trochę o niej i szwedzkich kryminałach.

Pamiętam, gdy w 2008 roku znajoma z wydawnictwa wtedy Santorski i Spółka (dzisiejsze Czarna Owca) namówiła mnie na pewien kryminał. Miał być genialny, wstrząsający i bestseller. Odporna na promocyjne teksty poprosiłam o przysłanie egzemplarza. Książka przyszła, bez większych emocji otworzyłam na pierwszej stronie...i skończyłam czytać rano. To była „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stiega Larssona. Książka, która zapoczątkowała boom na skandynawskie kryminały.

Od tamtej pory do końca października tego roku sama tylko Czarna Owca sprzedała łącznie 1, 2 mln. egzemplarzy skandynawskich kryminałów - łącznie 26 tytułów. Oprócz Stiega Larssona polscy czytelnicy poznali m. in. Camillę Läckberg, Hakana Nessera, Leifa GW Perssona, Jensa Hovsgaarda czy Lizę Marklund. Na samą trylogię Millenium przypadło 800 tys. sprzedanych sztuk.  I to tylko w Polsce, bo na całym świecie sprzedaż trylogii Millennium przekroczyła już 60 milionów.

Wobec tych liczb nie dziwi, że niemal każde wydawnictwo chce mieć w swojej ofercie jakiegoś szwedzkiego „kryminalistę”. To w końcu gwarancja sprzedażowego sukcesu. „Szwedzki kryminał” to już marka. I, co może dziwić, marka rzeczywiście gwarantująca dobrą jakość, nie wymagająca podrasowania ze strony specjalistów od marketingu. Albo wydawcy wybierają same dobre książki (w co za bardzo wierzyć mi się nie chce), albo Szwedzi piszą po prostu dobre kryminały.

Wśród tych wydanych już w Polsce znalazł się tzw. Cykl Gotlandzki Mari Jungstedt, wydawany przez Bellonę. Złożona z siedmiu tomów seria opisuje przygody komisarz policji kryminalnej, Knutasa (uwielbiam te ich nazwiska), jego koleżanki po fachu Karin Jacobsson oraz dziennikarza Johana Berga.
Zastanawiałam się, co leży u podstaw sukcesu skandynawskich powieści. Stawiam na odmienność przedstawianej w nich rzeczywistości od naszych, Polaków, wyobrażeń o Szwecji. No bo jak wyobrażamy sobie ten kraj? Jako bogaty, szczęśliwy, ze znakomitą opieką socjalną. Raj na ziemi. A tymczasem co widzimy? Kraj, gdzie niezwykle łatwo jest pozbawić człowieka praw do samostanowienia o sobie, gdzie niezwykle silne są tendencje faszyzujące, kraj, gdzie – nie bójmy się użyć tego słowa – inwigilacja przeciętnego obywatela jest daleko posunięta. A jednocześnie żaden z przestępców nie zasługuje na więcej niż 30 lat osadzenia w luksusowym więzieniu. Dlatego też tak fascynuje praca policji opisana we wszystkich tych książkach, wliczając w to powieści Mari Jungstedt. Śledztwo w nich polega na żmudnym analizowaniu materiałów. Nie ma przeszkód, żeby przesłuchać kilkadziesiąt osób, pojechać na drugi koniec kraju, znaleźć w systemie wszystkie informacje na temat przeszłości danego osobnika. Policjanci po prostu w zalewie informacji muszą znaleźć tą właściwą, podczas gdy nasi rodzimi zmagają się z materią. Szwedzi badają, nasi przeważnie muszą wpaść na pomysł, inaczej nic z tego. Zauważmy, w szwedzkich kryminałach nie ma strzelanin, samochodowych pościgów ani nic widowiskowego. Jest żmudna praca, porównywana z pracą archiwisty.

Z Cyklu Gotlandzkiego Mari Jungstedt miałam w rękach dwie ostatnie części: „Słodkie lato” oraz „Podwójną ciszę”. Ta ostatnia powinna spodobać się wielbicielom światowego kina, bo cały czas oscyluje dookoła postaci Bergmana. Jeden z bohaterów to reżyser filmowy, zafascynowany osobą słynnego kolegi po fachu, akcja dzieje się na Fårö, wyspie, na której mieszkał artysta i w czasie festiwalu filmowego poświęconego Bergmanowi.
Co mnie urzekło w tych książkach to równowaga między prowadzonym śledztwem a częścią poświęconą osobistym perypetiom bohaterów. Może wynikać to z tego, co już napisałam wcześniej – ponieważ śledztwo to praca żmudna i być może nieinteresująca dla czytelnika, kartki trzeba jakoś zapełnić. Na przykład opisując zmagania z materią dziennikarza przebywającego na urlopie wychowawczym. Albo policjantki poszukującej swojego biologicznego dziecka.
Jedna z koleżanek, której pożyczyłam powieści Jungstedt stwierdziła, że – choć znakomicie się je czyta – pozbawione są „drugiego dna”. To nie do końca prawda. Znajdziemy w nich na przykład opis tego, jak Szwedzi reagują na gwałt czy wykorzystywanie nieletnich, jak traktowana jest u nich przemoc w rodzinie. Czy wreszcie – co ciekawe jest szczególnie dla mnie, ze względu na bliski codzienny kontakt z dziennikarzami – jak szwedzkie media traktują swoją pracę. Głównie jako misję, a pomoc społeczeństwu jest tu wartością nadrzędną.

Książki Jungstedt polecam, a jeśli macie ochotę na kontakt z autorką, to zapraszam na spotkanie z nią we wtorek, 15 listopada o godz. 16 w Warszawie w salonie Empik Junior.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz