czwartek, 23 sierpnia 2012

Wiktoriański świat Marka Hoddera

Witajcie
Przyznaję, trochę się opuściłam w pisaniu. Niekoniecznie dlatego, że zabrakło mi książek do czytania (co to to nie), ale też nic mną specjalnie nie wstrząsnęło tak, żeby się z wami podzielić wrażeniami. A troszkę też zajęłam się innymi rzeczami – a dokładniej bieganiem – i pisanie zeszło na plan dalszy.

Nie wiem, czy wam pisałam już o bieganiu – mam nadzieję, że jeśli tak, to niewiele, bo ja mogę o tym długo. Wszystko zaczęło się od listopada ubiegłego roku, kiedy to przypałętało się do mnie zapalenie stawu łokciowego. Odpadło wtedy mi trenowanie aikido i chodzenie na siłownię. Ale Franka, moja trenerka (tak, mam swoją trenerkę i uważam, że jest to świetny sposób na ćwiczenie czegokolwiek) wsadziła mnie wtedy na bieżnię i kazała biegać.
Biegania serdecznie nienawidziłam i na wszystkich obozach treningowych z biegania się wymiksowywałam natychmiast, ale okazało się, że do biegania się dorasta. Zaczęłam biegać po 4, 5 km, potem koleżanka z siłowni mnie podpuściła do przebiegnięcia jednorazowo 18 km…i tak zaczęła się moja miłość do biegów długodystansowych. W marcu wystartowałam w swoim pierwszym półmaratonie a potem podeszłam do maratonu. Niestety okazało się że do tego dystansu potrzebne jest żelazne zdrowie – mnie po 25 km wyeliminowała kontuzja. A dokładniej, jak się potem okazało, wysuwający się dysk, uciskający nerw kulszowy i uniemożliwiający chodzenie.

Ciężko to przeżyłam, depresyjka była jak nic, ale potem się zawzięłam. Stosowałam zalecenia kolegi rehabilitanta (no, mniej lub bardziej), na miesiąc odstawiłam bieganie i aikido. A potem powolutku, powolutku zaczęłam znowu. I mam nadzieję, że 30 września w Warszawie uda mi się ten cholerny maraton przebiec. Wiele osób mnie motywuje a zwłaszcza miło mi się czyta meile od członków grupy, jaką założyłam na Facebooku (jakby ktoś chciał poznać paru pozytywnych, sportowych świrów to zachęcam! Wystarczy znaleźć grupę o nazwie Don’t give up), których podobno motywuję jaJ

Sami widzicie, że przy ponad dwóch godzinach dziennie spędzonych na bieganiu trudno mi się jeszcze skupić na czytaniu i pisaniu. Ale staram się znaleźć złoty środek, zwłaszcza gdy książka jest tego warta. A ta zdecydowanie jest.


Mówię tu o kolejnym tomie przygód Richarda Francisa Burtona i Algernona Swinburne’a autorstwa Marka Hoddera. To znakomita fantastyka steampunkowa, napisana z werwą, wyobraźnią i na dodatek świetnym piórem.
Zawsze twierdzę, że steampunk jest najciekawszym bodajże nurtem fantastyki. Głównie dlatego, że akcja tych powieści najczęściej umieszczona jest w epoce wiktoriańskiej, do klimatu tamtych czasów dodając cudowne mechaniczne wynalazki. Nie inaczej jest w powieściach Hoddera. Ich bohaterami są damy i dżentelmeni, popijający herbatkę i jedzący biskwity, a jednocześnie swobodnie korzystający z latających foteli, pojazdów mechanicznych wykonanych ze zmutowanych owadów i dobrodziejstw inżynierii genetycznej. Czy też eugeniki, jak to dawniej mówiono.

W swoich powieściach Hodder wykorzystuje dobrze znane postacie tamtego okresu, będącego jednocześnie złotym okresem nauki. To wtedy dokonano największych odkryć geograficznych, nauki przyrodnicze przeżywały rozkwit, a człowieka nic nie ograniczało poza jego wyobraźnią. Głównymi bohaterami „Zdumiewającej sprawy nakręcanego człowieka” są znany podróżnik (a tutaj także agent Jego Królewskiej Mości) Richard Francis Burton i poeta Swinburne, ale towarzyszą im słynny filozof Herbert Spencer i rezolutny młody gazeciarz Oscar Wilde. W swoich działaniach Burton i Swinburne korzystają także z pomocy niezwykłego mechanika Isambarda Brunela i najsłynniejszej pielęgniarki świata, Florence Nightingale.
Tak jak już wspomniałam, „Nakręcany człowiek” to drugi tom cyklu i zdecydowanie trzeba przeczytać tom pierwszy („W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka”) zanim się sięgnie po książkę, ponieważ to wydarzenia części pierwszej leżą u podłoża przygód bohaterów. Zresztą – zapewniam was, że czas nie będzie stracony. Zresztą – świadczyć może o tym chociażby to, że książka została uhonorowana Nagrodą Philipa K. Dicka i uznana za jedno z najgłośniejszych wydarzeń literackich 2011 r. w Wielkiej Brytanii.

Wiecie, co było moim największym zaskoczeniem po przeczytaniu „Skaczącego Jacka”? Że Hodder to debiutant. W życiu bym w to nie uwierzyła – ten człowiek pisze absolutnie zachwycająco i dojrzale, a jego proza jest przemyślana do ostatniego przecinka.

Więc jeśli macie ochotę rozpocząć rok szkolny ciekawą lekturą, sięgniecie do „Zdumiewającej sprawy nakręcanego człowieka”. A zanim książka znajdzie się w sklepach, macie czas na przeczytanie „W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka”.
Miłej lektury.

Autor: Mark Hodder
Tytuł: „Zdumiewająca sprawa nakręcanego człowieka”
Wydawnictwo Fabryka Słów