wtorek, 15 listopada 2011

Andrzej Pilipiuk - Aparatus


Obiecałam wam wiadomości o nowym Pilipiuku. No to słowo się rzekło, kobyłka u płota…niech stanie się „Aparatus”.


Przyznam szczerze, że wolę krótkie formy tego autora, dlatego bardzo mnie ucieszyło, że „Aparatus” to zbiór opowiadań. Dokładnie ośmiu, z czego połowa znana jest już miłośnikom fantastyki, bo była publikowana w „Science Fiction Fantasy&Horror”. Moja radość była tym większa, że trzy z opowiadań poświęcone są doktorowi Pawłowi Skórzewskiemu. Potencjał tej postaci przewidziałam już dawno temu, w 2005 roku, kiedy to światło dzienne ujrzał zbiór „2586 kroków”. W wywiadzie, jaki przeprowadzałam wtedy z autorem zapytałam go, czy przewiduje dalszy żywot doktora, nieustannie przeciwstawiającego materialistyczny światopogląd zdarzeniom z pogranicza magii. Andrzej Pilipiuk obiecał mi wtedy kontynuację losów pana Pawła i słowa dotrzymuje. Szkoda tylko, że tymi opowiadaniami o Skórzewskim tak kapie, bo mam ciągły niedosyt. Ale może o to chodzi:-)

Zastanawiałam się przez chwilę, co powoduje, że tak lubię tę postać. I już wiem – Pilipiuk bardzo często używa bohatera „wszechwiedzącego”. Znającego się na wielu dziedzinach życia, często bardzo od siebie odległych. Dla mnie nieprawdopodobne jest to, że informatyk zna się na produkcji penicyliny i historii powstań narodowych i koniec kropka. Taki bohater powoduje u mnie podobną reakcję jak rzeczywisty człowiek, który sprawia wrażenie znającego się na wszystkim. Celowo napisałam „sprawia wrażenie”, bo ja na przykład na wielu rzeczach się nie znam i trudno mi jego wiedzę ocenić. Na takich ludzi reaguję prędzej czy później irytacją, mam wrażenie, że próbują mnie pouczać (czyli mają mnie za kretynkę, którą pouczać należy) i odbieram ich jako napuszonych i aroganckich. O ile w realu taki człowiek może zatrzeć moje wrażenia urokiem osobistym, to postać książkowa takiej szansy nie ma. Wolę więc krótkie formy, w których ta „wszechwiedza” bohaterów nie jest tak dojmująca. I zdecydowanie wolę doktora Skórzewskiego, mimo swojego wykształcenia zagubionego w świecie pełnym zagadek, nieustannie zdziwionego tym, co dookoła niego się dzieje, za to z umysłem otwartym i chłonnym. Przyjmującym do wiadomości zarówno to, że na świecie mogą istnieć wampiry (opowiadanie „Choroba białego człowieka”) i to, że dźwięk dzwonu może sprowadzić nieszczęście na cały kraj („Dzwon wolności”).  

W trzech kolejnych opowiadaniach w „Aparatusie” pojawia się następna sympatyczna postać, której losy Wielki Grafoman, mam nadzieję, będzie kontynuował. To Robert Storm - ktoś w rodzaju kolekcjonera-detektywa. Mam wrażenie, że w opowiadaniach o nim Pilipiuk po pierwsze nawiązuje do przygód Pana Samochodzika (z którym, jak wiemy, miał pewien romans), a po drugie daje upust swoim pasjom. Storm to historyk z zamiłowaniem do starych przedmiotów, zbieracz, wielbiciel prawdziwego rzemiosła i dawnych artystów sztuki użytkowej, ale także wszystkich tych, którzy działali na rzecz poznawania rodzimej natury i historii: etnografów, etnologów, regionalistów i przyrodników. Te trzy opowiadania o Stormie są naprawdę znakomite i warto poświęcić im większą uwagę.

Oczywiście Pilipiuk nie byłby Pilipiukiem, gdyby w jego opowiadaniach zabrakło nienawiści do socjalizmu. Co może dziwić u człowieka młodego (autor ma tyle lat co ja, więc będę się upierać, że jest młody), który socjalizm z własnych doświadczeń może kojarzyć z brakiem Teleranka pewnej niedzieli. Ale…o poglądach politycznych dyskutować tutaj nie zamierzam.

Podsumowując – lepszy „Aparatus” niż „Oko Jelenia”. Howgh.

Tytuł: Aparatus
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz