niedziela, 24 czerwca 2012

Zakochana w mroku - Franny Billingsley

 
Dziki upał wisi nad miastem, za dziki, żeby robić cokolwiek poza leżeniem w wannie pełnej chłodnej wody i dyszeniem. Ponieważ dziś w moim planie treningowym jest przebiegnięcie 12 km, czekam aż zrobi się ciemniej i chłodniej. A na razie spycham z siebie kota (nawet nie wiecie, jak grzeje taki pers!), piję trzeci litr wody z cytryną i staram się przetrwać.

A ponieważ marzę o wodzie, jeziorze, morzu, kałuży chociaż, to tym razem będzie o książce, której akcja dzieje się na bagnach.

„Zakochana w mroku” to jedna z większych niespodzianek czytelniczych, jaką mi ostatnio zgotowano. Jak słowo daję, i tytuł, i okładka sprawiły, że spodziewałam się czegoś w rodzaju „Zmierzchu”. Romansidła dla nastolatek z elementem sił nadprzyrodzonych w tle. Oj, zaskoczyła mnie Franny Billingsley, a książkę pochłonęłam jednym tchem. Nie spodziewałam się ani tak świetnego pomysłu fabularnego, ani tak ciekawej koncepcji nadprzyrodzonego świata, ani wreszcie takiego stylu pisania – pełnego uroku, poetyckiego, impresyjnego, a jednocześnie zwięzłego.

Bohaterka „Zakochanej” jest siedemnastoletnia Briony. Dziewczyna uważa, że jest wiedźmą – rozmawia z Prastarymi, na bagnach nieopodal domu czuje się jak u siebie, widzi duchy, a swoimi złymi myślami jest w stanie sprowadzić ogień czy powódź. Briony, mimo młodego wieku, posiada żelazną wolę – bowiem jedna chwila jej nieuwagi, przebłysk zazdrości czy niechęci kosztować będzie życie ludzi, którzy ją otaczają. Do tej pory ofiarami Briony stały się jej siostra bliźniaczka i macocha. Dziewczyna musi uważać także dlatego, że wiedźmy są zwyczajowo skazywane na śmierć.
Teraz Briony musi jednak wybrać – zachować swoje życie czy ocalić siostrę. W jej rodzinnej wiosce mieszkańcy zamierzają osuszyć bagna. Rozgniewane bagienne bóstwo zsyła na mieszkańców wioski w tym siostrę Briony, Rose śmiertelną chorobę. Tylko Briony wie, co powoduje śmierć dziesiątek dzieci i jak zatrzymać dalsze zgony. A żeby zniechęcić mieszkańców do prac melioracyjnych, musi ujawnić swoje moce i skazać się na pewną zagładę.

Billingsley buduje absolutnie zachwycający mityczny świat, sąsiadujący z Londynem wieku pary i postępu. Nie, nie znajdziemy w książce oklepanych elfów, gnomów i wróżek – za to znajdziemy króla bagien, Bagnoluda, ducha rzek – Błotnistą Twarz, Błędnice prowadzące nieostrożnych wędrowców w bezdenne głębiny, Nieznanych, kochających opowieści, czy Mroczne Muzy, żywiące się ludzkim talentem, wysysające z ofiary całą witalność. Jednocześnie „Zakochana w mroku” to książka na pograniczu – na pograniczu powieści dla młodzieży i fantasy dla dorosłych, tak jak na pograniczu bycia dzieckiem i kobietą jest Briony. To powieść na pograniczu realności, w której mamy koleje żelazne, przepompownie i elektryczność - a po drugiej stronie wiedźmy i zupełnie realnych Prastarych. To książka o świecie znajdującym się w pół drogi między magią a techniką, między wiarą a nauką – znajdującym się w tym magicznym momencie równowagi między jednym a drugim stanem.

Billingsley pisze znakomicie. Język tej książki, sposób budowania zdań, tworzenia nowych słów, stylistyka fascynuje i zachwyca. To była olbrzymia przyjemność z czytania. I mam nadzieję, że zobaczymy w Polsce pozostałe książki tej autorki („Zakochana w mroku” to jej trzecia powieść”).

Gorąco polecam.

Tytuł: „Zakochana w mroku”
Autor: Franny Billingsley
Wydawnictwo Literackie

wtorek, 19 czerwca 2012

Zaginione wrota - Orson Scott Card


Witajcie!

Na moim stoliczku książek do opisania już brakuje miejsca, ale co zrobić, kiedy czasu brakuje mi też?! Praca – normalna, na etat, 8 godzin i odbijanie karty na zakładzie o 7.30. Ćwiczenia – bo po miesiącu leczenia kontuzji wracam do biegania, treningu siłowego i spinningu. No i nie zapominajmy o ogarnianiu kuwety. Chociaż nie przyznam wam się, kiedy po raz ostatni myłam okna:-) W efekcie – czytam, ale na pisanie sił ciut nie starcza.

Zawzięłam się jednak w sobie, a na dziś wybrałam fantastykę dla młodzieży (no, nie tylko). I to w znakomitym wydaniu, bo autorstwa jednego z najlepszych i najbardziej popularnych autorów science fiction. Pisarza, którego znamy ze znakomitej „Gry Endera” czy „Glizdawców” – czyli Orsona Scotta Carda.

Bohater „Zaginionych wrót”, Dan North wychowuje się w wielkiej posiadłości w zachodniej Wirginii, z daleka od cywilizacji i ludzkich skupisk. Northowie nie są tacy jak inni ludzie – od małego uczą się powoływać do życia duszki, panować nad roślinami i zwierzętami, przywoływać żywioły. Jednak talent magiczny wśród młodego pokolenia jest coraz słabszy, a Dan wydaje się go być całkiem pozbawiony. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że w chłopcu odrodził się talent Władcy Wrót – człowieka zdolnego do otwarcia przejścia między Ziemią a rodzinnym światem Northów, Westil. Jednak magia wrót jest tak groźna, że na mocy umowy między Northami a innymi rodami Westilian przebywającymi na Ziemi wszyscy, w których odezwie się ten talent, są zabijani.

Jak już napisałam, to książka dla młodzieży, ale napisana, jak zresztą wszystkie książki Carda, z niesamowitym kunsztem. Pełna napięcia, z wartką akcją, a przy okazji pozbawiona mniej lub bardziej nachalnego moralizowania. Wręcz odwrotnie, bo zarówno Dan, jak i inni magowie wrót to mistrzowie  kłamstwa i manipulacji (najsłynniejszym z nich był Loki). Oczywiście, jak to w książkach dla młodzieży bywa, jest w „Zaginionych wrotach” i przesłanie – trzeba wierzyć we własne siły, każdy ma jakiś talent, tylko trzeba go odkryć, trzeba dążyć do celu, nie wolno się łatwo poddawać. Czy wreszcie – w kupie raźniej, czyli wielka jest siła przyjaźni.
Z fabularnego punktu widzenia „Zaginione wrota” to łakomy kąsek, bo Card połączył w nich mitologię skandynawską z elementami popkultury. Moce, jakimi posługują się bohaterowie książki wypisz –wymaluj przypominają te, którymi obdarzony jest chociażby Spiderman czy Wonder Woman, a zachowanie – obyczaje nastolatków z serialu Bewerly Hills 90210 (pamięta ktoś jeszcze coś takiego?). Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, przemocy w tym tyle co kot napłakał...nic tylko kupować dzieciakom.

Tytuł: Zaginione wrota
Autor: Orson Scott Card
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

niedziela, 3 czerwca 2012

James Sallis - Drive


Przyznam szczerze, że ostatnio jestem ciut zarobiona i pisanie na blogu odkładam na ostatnią pozycję rzeczy do zrobienia (no, przedostatnią. Ostatnie jest sprzątanie). Za to jest do opisania taka ładna kupeczka książek i chyba żeby ją przeczytać musiałabym się udać na solidne L4.

Na specjalne życzenie mojego kolegi Roberta szukałam czegoś sensacyjnego, ale akurat, akurat nic takiego pod ręką nie leży. Fantastyka, i owszem, parę sympatycznych babskich czytadeł, trochę rzeczy o podróżach, kryminały, szczególnie historyczne - ale sensacja jakoś mnie unika. Stanęło w końcu na „Drive” Jamesa Sallisa.



Na podstawie tej książki powstał całkiem niezły i nagrodzony sporą ilością nagród  ( m. in. nagrodą za najlepszą reżyserię w Cannes w ubiegłym roku) film z Ryanem Goslingiem w roli głównej. Jak to jednak bywa, ekranizację i książkę różni sporo rzeczy, chociaż akurat tym razem potraktowałabym film jako uzupełnienie. Bowiem podstawa fabularna jest ta sama. Kierowca, zarabiający jako kaskader w filmie i na boku jako szofer podczas napadów. Któregoś razu skok kończy się nie tak jak powinien i Kierowca ląduje w przydrożnym motelu ze wspólniczką, sporą sumą pieniędzy i depczącymi mu po piętach zabójcami. Bohater proponuje ich pracodawcy prosty układ – zwrot kasy za święty spokój. Niestety układ nie zostaje zaakceptowany...niestety dla gangstera, bowiem w starciu z kierowcą nawet zawodowi mordercy nie mają szans.

Książka Sallisa jest bardzo oszczędna w środkach wyrazu. Kierowca jest anonimowy i nie chce przestać być anonimowy. Jego życie to bycie kierowcą, niczym więcej. Chociaż w pewnym momencie staje się obrońca rodziny i mścicielem. Nie ma w „Drive” krwawych opisów i feerii efektów specjalnych – jest tylko milkliwy i zamknięty w sobie Kierowca, metodycznie realizujący plan pozbycia się prześladowców. Wszystkie jego działania cechuje beznamiętność i całkowity brak emocji – chociaż tych ostatnich, buzujących pod spokojną powłoką, można się tylko domyślać. Sam bohater nie jest całkiem pozbawiony uczuć i pragnień – bo cóż innego, jak nie pragnienie wykazania się, dreszczu emocji sprawiło, że z filmowego kaskadera zmienia się w kierowcę gangsterów?

Bardzo podoba mi się ta książka – lubię utwory o tym, że źli ludzie przejechali się na swoich sądach. O tym, że ktoś, kto miał być łatwą ofiarą, staje się kością w gardle prześladowców. Lubię utwory o tym, że ci, którym się wydaje, że mogą wszystko, dostają za swoje ze strony, z której najmniej się tego spodziewali. I dlatego „Drive” mi się podoba. Ale ostrożnie z czytaniem – bo jeśli spodziewacie się czegoś w rodzaju Cobena czy Clancy’ego, to Sallis jest zdecydowanie inną bajką. 

Tytuł: "Drive"
Autor: James Sallis
Wydawnictwo: Albatros