czwartek, 1 listopada 2012

Szelmostwa i przekręty Michaela J. Sullivana



No i wróciłam ze swoich kolejnych wędrówek to tu, to tam. Mam dla was parę książek do opisania, parę zdjęć i wspomnień z podróży.

Nie wiem jak wy, ale jadąc gdzieś, nawet jeżeli w łapce trzymam tylko bagaż podręczny, zawsze się w nim znajdzie miejsce na książkę. Chociażby po to, żeby mieć co czytać na lotnisku. Do Brukseli, gdzie jechałam na seminarium aikido, też zabrałam książkę. I to fantastykę, bo akurat przy łóżku leżała grzecznie i czekała na wolną chwilę druga część przygód złodziejskiego duetu Riyira.



Uwielbiam powieść łotrzykowską. I to nie dlatego, że gatunek ten urodził się w Hiszpanii, którą uważam za swoje miejsce na ziemi. Warto może przypomnieć, że novela picaresca wywodzi się z ludowych opowieści o niejakim Sowizdrzale, łotrzyku, złodzieju i oszuście, dowcipnym i pomysłowym. Mimo zawodu i zachowania niewątpliwie nagannego z punktu widzenia chrześcijańskiego dekalogu, to właśnie wdzięk i kreatywność sprawia, że sympatia słuchacza tudzież czytelnika leży po stronie bohatera, a nie rozmaitych organów sprawiedliwości. I tak jest do dziś – jeśli oglądaliście „Żądło” czy „Ocean’s Eleven”, to za kogo trzymaliście kciuki?
Elementy powieści łotrzykowskiej wykorzystywali i wykorzystują także autorzy fantastyki (na przykład Andrzej Sapkowski). Dla mnie cudownym przykładem tego gatunku w fantasy są „Kłamstwa Locke’a Lamory” Scotta Lyncha i wielka szkoda, że w Polsce ukazały się dopiero dwie części tej sagi. Ale powieści Michaela J. Sullivana też nic nie brakuje i bawi się człowiek przy niej przednio.

Do tej pory ukazały się dwie książki o przygodach duety Riyira : „Królewska krew. Wieża elfów” i niedawno „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm”. Bohaterami są dwaj złodzieje i oszuści: Hadrian i Royce. Hadrian to świetny żołnierz, niepokonany w walce na miecze, posługujący się dawno zapomnianą sztuką walki. W przeciwieństwie do towarzyskiego Hadriana Royce jest tajemniczy i zamknięty w sobie. Wspina się po ścianach jak pająk, w nocy widzi jak sowa i potrafi się wtopić w tło jak duch. Obaj są inteligentni i kreatywni, a w swoich szelmostwach nigdy nie stosują najkrótszych i najbanalniejszych dróg. Są także bezwględni i nie przypominają aniołków – nie zawahaja się wyciągnąć noża i poderżnąć komuś gardła w razie potrzeby. Cały pic polega jednak na tym, że potrafią sobie wyobrazić inne sposoby osiągnięcia celu.

W pierwszej książce Hadrian i Royce dali się wciągnąć w polityczne rozgrywki, które zaważyły na ich dalszych losach. W „Nowym imperium” są już nie złodziejami, ale królewskimi szpiegami. Zamierzają się ustatkować i skończyć ze złodziejskim procederem, a nawet się ustatkować. Oczywiście los i pewni ludzie pomieszają im szyki i znowu wciągną w awanturę. Pełno w tej książce będzie ratowania pięknych kobiet (chociaż znana czytelnikowi z pierwszej części księżniczka Arista bynajmniej nie zasługuje na miano słabej płci), pojedynków na śmierć i życie, wydostawania się z rozmaitych lochów, wspinania po ścianach a nawet morskich podróży. A także groźnych tajemnic. Jednym słowem znajdziecie w tej książce wszystko, co niezbędne do dobrej zabawy. Ja się w każdym razie ubawiłam przednio.

Tytuł: „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm”
Autor: Michael J. Sullivan
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


Jak już napisałam, książkę czytałam w Brukseli. Pojechałam tam oczywiście się bić, ale miałam parę dni na zwiedzanie i powiem wam, że jestem tym miastem zachwycona, a Belgowie sprawili mi dużą niespodziankę. Bo co wiecie o Brukseli? Że znajduje się tam Parlament Europejski i że Belgowie mają dobrą czekoladę. Sama myślałam, że to naród nudny i ubrany w garnitury. Nic bardziej mylnego! Owszem, mają dobrą czekoladę, ale widok dwóch naturalnej wielkości hipopotamów z czekolady wynurzających się z czekoladowej sadzawki w sklepie potrafi zryć beret. A to tylko początek! Swój sztandarowy zabytek, czyli sikającego chłopca mieszkańcy Brukseli uwielbiają przebierać i wystarczy powiedzieć, że ma on ponad 700 ubranek na każdą okazję. Do tego trzeba dodać, że ich narodową potrawą są frytki z majonezem i że w Belgii mają 300 gatunków (belgijskiego !) piwa i już obraz nudnych urzędasów odpływa w dal. 




Bruksela zaskakuje, a przy okazji jest to miasto bardzo przyjazne dla turysty – nie sposób się w nim zgubić, komunikacja łatwa do ogarnięcia, ludzie przyjaźnie nastawieni do obcych i posługujący się wieloma językami ( to akurat są chyba efekty tego bycia stolicą zjednoczonej Europy). Osobiście polecam tym, którzy się wybierają do Brukseli tamtejsze wiśniowe piwo (wcale nie jest słodkie i słabe) i wizytę w jednym z niezliczonych sklepów z figurkami z komiksów. Jest to także centrum gadżeciarstwa dla gospodarstwa domowego, więc na wszelki wypadek przygotujcie się na duże zakupy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz