No i wróciłam ze swoich kolejnych wędrówek to tu, to tam. Mam
dla was parę książek do opisania, parę zdjęć i wspomnień z podróży.
Nie wiem jak wy, ale jadąc gdzieś, nawet jeżeli w łapce
trzymam tylko bagaż podręczny, zawsze się w nim znajdzie miejsce na książkę.
Chociażby po to, żeby mieć co czytać na lotnisku. Do Brukseli, gdzie jechałam
na seminarium aikido, też zabrałam książkę. I to fantastykę, bo akurat przy
łóżku leżała grzecznie i czekała na wolną chwilę druga część przygód
złodziejskiego duetu Riyira.
Uwielbiam powieść łotrzykowską. I to nie dlatego, że gatunek
ten urodził się w Hiszpanii, którą uważam za swoje miejsce na ziemi. Warto może
przypomnieć, że novela picaresca wywodzi się z ludowych opowieści o niejakim
Sowizdrzale, łotrzyku, złodzieju i oszuście, dowcipnym i pomysłowym. Mimo
zawodu i zachowania niewątpliwie nagannego z punktu widzenia chrześcijańskiego
dekalogu, to właśnie wdzięk i kreatywność sprawia, że sympatia słuchacza
tudzież czytelnika leży po stronie bohatera, a nie rozmaitych organów
sprawiedliwości. I tak jest do dziś – jeśli oglądaliście „Żądło” czy „Ocean’s
Eleven”, to za kogo trzymaliście kciuki?
Elementy powieści łotrzykowskiej wykorzystywali i
wykorzystują także autorzy fantastyki (na przykład Andrzej Sapkowski). Dla mnie
cudownym przykładem tego gatunku w fantasy są „Kłamstwa Locke’a Lamory” Scotta
Lyncha i wielka szkoda, że w Polsce ukazały się dopiero dwie części tej sagi. Ale
powieści Michaela J. Sullivana też nic nie brakuje i bawi się człowiek przy
niej przednio.
Do tej pory ukazały się dwie książki o przygodach duety
Riyira : „Królewska krew. Wieża elfów” i niedawno „Nowe imperium. Szmaragdowy
sztorm”. Bohaterami są dwaj złodzieje i oszuści: Hadrian i Royce. Hadrian to
świetny żołnierz, niepokonany w walce na miecze, posługujący się dawno
zapomnianą sztuką walki. W przeciwieństwie do towarzyskiego Hadriana Royce jest
tajemniczy i zamknięty w sobie. Wspina się po ścianach jak pająk, w nocy widzi
jak sowa i potrafi się wtopić w tło jak duch. Obaj są inteligentni i kreatywni,
a w swoich szelmostwach nigdy nie stosują najkrótszych i najbanalniejszych
dróg. Są także bezwględni i nie przypominają aniołków – nie zawahaja się
wyciągnąć noża i poderżnąć komuś gardła w razie potrzeby. Cały pic polega
jednak na tym, że potrafią sobie wyobrazić inne sposoby osiągnięcia celu.
W pierwszej książce Hadrian i Royce dali się wciągnąć w
polityczne rozgrywki, które zaważyły na ich dalszych losach. W „Nowym imperium”
są już nie złodziejami, ale królewskimi szpiegami. Zamierzają się ustatkować i
skończyć ze złodziejskim procederem, a nawet się ustatkować. Oczywiście los i
pewni ludzie pomieszają im szyki i znowu wciągną w awanturę. Pełno w tej
książce będzie ratowania pięknych kobiet (chociaż znana czytelnikowi z
pierwszej części księżniczka Arista bynajmniej nie zasługuje na miano słabej
płci), pojedynków na śmierć i życie, wydostawania się z rozmaitych lochów,
wspinania po ścianach a nawet morskich podróży. A także groźnych tajemnic. Jednym
słowem znajdziecie w tej książce wszystko, co niezbędne do dobrej zabawy. Ja
się w każdym razie ubawiłam przednio.
Tytuł: „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm”
Autor: Michael J. Sullivan
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Jak już napisałam, książkę czytałam w Brukseli. Pojechałam
tam oczywiście się bić, ale miałam parę dni na zwiedzanie i powiem wam, że
jestem tym miastem zachwycona, a Belgowie sprawili mi dużą niespodziankę. Bo co
wiecie o Brukseli? Że znajduje się tam Parlament Europejski i że Belgowie mają
dobrą czekoladę. Sama myślałam, że to naród nudny i ubrany w garnitury. Nic
bardziej mylnego! Owszem, mają dobrą czekoladę, ale widok dwóch naturalnej
wielkości hipopotamów z czekolady wynurzających się z czekoladowej sadzawki w
sklepie potrafi zryć beret. A to tylko początek! Swój sztandarowy zabytek,
czyli sikającego chłopca mieszkańcy Brukseli uwielbiają przebierać i wystarczy
powiedzieć, że ma on ponad 700 ubranek na każdą okazję. Do tego trzeba dodać,
że ich narodową potrawą są frytki z majonezem i że w Belgii mają 300 gatunków (belgijskiego
!) piwa i już obraz nudnych urzędasów odpływa w dal.
Bruksela zaskakuje, a przy okazji jest to miasto bardzo
przyjazne dla turysty – nie sposób się w nim zgubić, komunikacja łatwa do
ogarnięcia, ludzie przyjaźnie nastawieni do obcych i posługujący się wieloma
językami ( to akurat są chyba efekty tego bycia stolicą zjednoczonej Europy). Osobiście
polecam tym, którzy się wybierają do Brukseli tamtejsze wiśniowe piwo (wcale
nie jest słodkie i słabe) i wizytę w jednym z niezliczonych sklepów z figurkami
z komiksów. Jest to także centrum gadżeciarstwa dla gospodarstwa domowego, więc
na wszelki wypadek przygotujcie się na duże zakupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz