Ostatnio pisałam o średniowiecznym kryminale, więc dziś
postanowiłam zafundować wam coś zupełnie innego. Być może na mój wybór miał
także fakt, że w Krakowie za chwilę rozpocznie się Festiwal Muzyki Filmowej. A
w jego ramach zaproponowano nam wieczór z „Obcym”. Nie wiem, jak wy, ale ja
jestem fanką tego filmu od kiedy tylko go zobaczyłam. Mimo że chodziłam wtedy
do podstawówki, a historię walki Ripley z Alienem (to była druga część cyklu)
oglądałam głównie z miejsca przy drzwiach toalety, schowana za kotarą. Na
wszelki wypadek, jakby na ekranie działo się coś tak strasznego, że nie
chciałabym na to patrzeć.
Nie bez powodu powołuję się na „Obcego” – książka Tomaša
Bartoša bardzo mi ten film przypomina. Bohaterowie – oddział profesjonalnych
najemników – dostają za zadanie opanowanie stacji badawczej na Plutonie. Pod
stacją ciągną się wielokilometrowe korytarze, wybudowane dawno temu. W
korytarzach najemnicy znajdują ciała, a właściwie ich resztki – ogryzione do
czysta kości. Od mieszkańców stacji najemnicy dowiadują się, że od dawna w
korytarzach giną ludzie, a poprzedni oddział najemników zniknął w nich bez
śladu. Wszystko wskazuje na to, że poprzednim właścicielom stacji, ponad 100
lat wcześniej, udało się wynaleźć nowatorską nanotechnologię. Wybudowana za jej
pomocą AI (sztuczna inteligencja) jest w stanie rozwijać się w sposób
niekontrolowany. Prawdopodobnie to właśnie ona stoi za zniknięciami żołnierzy i
osób z personelu. Dlaczego jednak – i w jaki sposób – pozbawia ciała wszelkich
tkanek, pozostawiając sam kościec? A może najemnicy natknęli się na coś
zupełnie innego? Na przykład wrogą rasę?
Nie ukrywam, że po książkę sięgnęłam głównie dlatego, że
dobre słowo o niej napisał Mirek Žamboch, jeden z moich ulubionych autorów. Bo
o samym Bartošu, poza tym, że jest on Czechem, nie wiedziałam nic (swoją drogą
bardzo szkoda, ze na sklepowe półki trafia tak mało czeskiej fantastyki. Chyba
że nasi południowi sąsiedzi nie mają osiągnięć jeśli chodzi o ten gatunek? Choć
nie chce mi się w to wierzyć). I całe szczęście, bo książka jest świetna.
Owszem, to hard sf, na dodatek sf militarna, a ja jakoś za tym gatunkiem nie
przepadam, ale zachwyciła mnie w „Najemnikach” plastyczność opisów. Zwłaszcza
jeżeli chodzi o poszczególnych bohaterów. Każdy z nich znalazł się w oddziale z
innych powodów, każdy reprezentuje inne podejście do życia i bynajmniej nie
jest zwykłym zabójca za pieniądze. Autor świetnie pokazuje zderzenie wyobrażeń
o najemnikach z rzeczywistością – do oddziału dołącza znany reporter. Jego wizja
„maszyn wojny” zmienia się z chwili na chwilę, tak jak nasza. Duże brawa
autorowi należą się za subtelne budowanie więzi między czytelnikiem a
bohaterami. W miarę czytania boli nas każda rana, a każda ludzka ofiara
wywołuje żal.
W „Najemnikach” znajdziemy odwagę, heroizm, zasady, walkę o
przetrwanie – i nie, bynajmniej nie tylko swoje. A przy okazji wszystko to
opisane jest bez ckliwości i zadęcia. Nie słychać na końcu triumfalnego marszu,
nie łopoczą flagi, nie ma cynicznego uśmiechu czytającego.
Ćhciałabym zobaczyć „Najemników” w wersji filmowej. Ale nie
takiej, w której pełno jest efektów specjalnych. Raczej takiej z minimalnymi
bajerami, gdzie zobaczę surowy krajobraz Plutona pokrytego warstwa lodu i
śniegu, gdzie będę bać się zaglądać w ciemne, puste korytarze i gdzie kolejni
aktorzy nie będą wyglądać jak celebryci.
Może kiedyś się uda.
Tytuł: „Najemnicy”
Autor: Tomasz Bartoš
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz