czwartek, 15 grudnia 2011

Iana MacLeoda świat u schyłku czasu


Dziś o jednym z moich ulubionych autorów. Zresztą nie tylko moich, o czym świadczy ilość nagród zdobytych przez Iana R. MacLeoda – pisarz ten ma na swoim koncie Hugo, Nebulę, Lotusa oraz Word Fantasy Award.

Ja MacLeoda pokochałam od pierwszego wejrzenia. A dokładniej od pierwszej kartki „Wieków światła”. Na „Dom burz”, kontynuujący wątek alternatywnej rzeczywistości, w której rozwój techniczny został zatrzymany za sprawą działania magicznego eteru czekałam już z dużą niecierpliwością. Ujął mnie klimat XIX-wiecznej Anglii i obraz świata zmierzającego do schyłku, cywilizacji zapędzonej w kozi róg i pozbawionej perspektyw rozwoju.  



 „Pieśń czasu. Podróże”, które niedawno ukazały się nakładem wydawnictwa Mag składa się z dwóch części. „Podróże” to zbiór różniących się fabularnie opowiadań, w których motywem przewodnim jest zmiana i zmierzch znanego świata. Z kolei „Pieśń czasu” to powieść (laureatka Nagrody im. Arthura C. Clarke'a  i Nagrody Campbella) dziejąca się pod koniec XXI wieku. Jej bohaterką jest słynna skrzypaczka, kobieta u schyłku swojego życia, która pewnego dnia ratuje topielca – młodego mężczyznę z dziurą w pamięci.

Choć fantastykę uznaje się literaturę rozrywkową, trudno mi użyć tego słowa w odniesieniu do MacLeoda. Urzeka mnie jego bajeczna wyobraźnia, ale jego proza jest melancholijna, depresyjna i przesycona smutkiem. Autora z jednej strony fascynuje klasyczny zestaw trzech „M” (Miasto, Masa, Maszyna), ale jego książki nie są radosnym opiewaniem postępu i wynalazków pchających naszą cywilizację naprzód. Postęp – zdaje się twierdzić MacLeod – jest nieodzowny. Ale między nowym a starym trwa nieustająca wojna, w której nie istnieją pokojowe traktaty. „Nowe” jest bezwzględne.
Najlepszym przykładem takiego myślenia jest jedno z opowiadań „Podróży” – „Opowieść młynarza”. Dla jego bohatera, mistrza swojego rzemiosła, młyn jest czymś znacznie więcej niż narzędziem do robienia pieniędzy. Jednak stary młyn, ze skrzydłami obracanymi wiatrem, funkcjonujący dzięki tradycyjnej magii i mechanice, odchodzi w przeszłość wypierany przez maszyny eterowe. Pracujące więcej i taniej, choć całkowicie bezosobowe.

O odchodzeniu w przeszłość i nieuchronnej, choć nie zawsze dobrej ewolucji są wszystkie opowiadania „Podróży” – i to o rasie hobów, niewolników, którzy podczas zlodowacenia przetrwali swoich panów. I to o żywiołach czy wreszcie to o drugiej podróży Baltazara – jednego z trzech króli, którzy przywitali nowonarodzonego Jezusa. O przemianie i odchodzeniu w niebyt jest wreszcie cała „Pieśń czasu”.

MacLeod czaruje słowem. To nie jest proza powierzchowna, której tylko dotykamy, a która nie pozostawia nam żadnych wrażeń. Tu toniemy między kartkami, możemy się lekturą upajać. Doceniać dźwięk wyrazów, płynność zdań i harmonię formy i treści. Jeśli zazwyczaj mamy do czynienia z książkowym macdonaldem, szybką lekturą dla zabicia czasu, to książki tego Brytyjczyka są wyszukanym daniem, gdzie wiele smaków, często kontrastowych, przenika się i tworzy nowy, fascynujący smak.

A nie mówiłam, że kocham MacLeoda?

Tytuł: Pieśń czasu. Podróże
Autor: Ian R. MacLeod
Wydawnictwo Mag

A na koniec...ponieważ zbliżają się święta:-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz