sobota, 17 marca 2012

Starożytny Rzym w śledztwie Decjusza


Czy w starożytnym Rzymie dochodziło do zbrodni? Na pewno tak. I zapewne byli ludzie, którzy ścigali zbrodniarzy i doprowadzali je przed oblicze sprawiedliwości. Z takiego założenia wyszedł John Maddox Roberts, pisząc „Śledztwo Decjusza”.



Książka, pierwsza część wielotomowej opowieści przenosi nas w czasy, kiedy Rzym jest olbrzymim imperium, władającym połową świata. Jednak mimo prawa mającego rozwiązania na każdą niemal okoliczność i ściśle określonych zasad współżycia ten „pępek świata” jest miejscem pełnym występku i zbrodni. Uczciwi senatorzy zostali zastąpieni przez chciwych polityków, zamiast żołnierskich patroli ulice kontrolują przedstawiciele gangów, a znaleźć przyzwoitego człowieka jest trudniej niż znaleźć igłę w stogu siana.

W takiej scenerii pracuje młody Decjusz, przedstawiciel znanego i szanowanego rzymskiego rodu, członek Komisji Dwudziestu Sześciu – ktoś, kto odpowiada za bezpieczeństwo i porządek. Decjusz zajmuje się Suburą, dystryktem cieszącym się złą sławą. Pewnego razu na ulicach Subury zamordowany zostaje wyzwoleniec, dawny gladiator. Wkrótce potem w dokach wybucha pożar i pojawia się kolejna ofiara. Z niewyjaśnionych powodów dokumenty w sprawie morderstwa zostają utajnione, zapieczętowane i złożone dla bezpieczeństwa w świątyni Westy. Decjusz musi prowadzić dochodzenie bez dostępu do kluczowych dowodów, a na dodatek pojawiają się naciski, że byłoby najlepiej, gdyby zakończył je szybko i bez rozgłosu. Niestety Decjusz jest uparty, a na dodatek zależy mu na tym, żeby odkryć prawdę.

Oczywiście największym atutem książki jest sceneria. Roberts potrafi znakomicie oddać rzeczywistość rzymskiego obywatela – i to taką, o której nie piszą w podręcznikach. A może szkoda? Bo mnie bardzo zainteresowały zasady pełnienia funkcji publicznych przez młodych obywateli, już nie mówiąc o kwestiach prawnych. Patrycjusze, plebejusze, kto może zająć jakie stanowisko, co to znaczy być klientem, jakie prawa przysługują wyzwoleńcom...Roberts na dodatek w swojej książce umieścił kilka bardzo znanych historycznych postaci: młodego Juliusza Cezara, Cycerona czy Katona. A samemu Decjuszowi pomaga w śledztwie kilka ciekawych typów. Między innymi lekarz Asklepiodes (dziś nazwalibyśmy go specjalistą od medycyny sądowej) oraz Tytus Annius Milo, ktoś pomiędzy gangsterem a młodym politykiem. Chociaż w sumie czy to nie jedno i to samo?

Ciekawostka czytelnicza, warta przeczytania dla tła, chociaż intryga też jest smaczna. 

Tytuł: Śledztwo Decjusza
Autor: John Maddox Roberts
Wydawnictwo Bellona

poniedziałek, 12 marca 2012

Templariusz z Jeruzalem


Dziś nietypowo, bo powieść historyczna. Uwielbiam ten gatunek od dzieciństwa – wychowałam się na powieściach Bunscha, Gołubiewa i Zofii Kossak – Szczuckiej. Mam jednak niejasne wrażenie, że dziś ten gatunek troszkę odszedł w cień. Owszem, pojawiają się świetne powieści (np. Bernarda Cornwella), ale mało się o nich słyszy. Ot, taka niszowa działalność wydawnictw skierowana do niszowego odbiorcy.

A przecież dobrze napisana powieść historyczna potrafi wciągnąć równie dobrze jak kryminał, sensacyjny thriller czy przygody herosów z książek fantasy. To, że akcja dzieje się kilka wieków wcześniej nie zmienia faktu, że historia jest mniej ciekawa. Wszystko zależy od tego, kto ją opisze. A obaj autorzy książki, o której dzisiaj piszę – Pierre Barret i Jean-Noël Gurgand piszą znakomicie. Nie dość, że posiadają imponującą wiedzę historyczną, to jeszcze w pracę włożyli mnóstwo serca, a to widać. Pisząc trylogię „Turnieje Boże” docierali do mało znanych dokumentów, odwiedzali miejsca, w których dzieje się akcja...Być może dzięki temu tak znakomicie oddali klimat Ziemi Świętej i byli w stanie nam przekazać emocje, jakie towarzyszyły krucjatom. 


Bohaterem pierwszej części trylogii, „Templariusza z Jeruzalem”, jest francuski rycerz Wilem d'Encausse, Mężczyzna porzuca rodzinne strony i młodą żonę, aby – dopełniając rycerskiej przysięgi - udać się na krucjatę do Ziemi Świętej. Wkrótce potem postanawia zerwać całkiem z dotychczasowym życiem i zakłada płaszcz templariusza.
Temat krucjat i wojen o Ziemię Świętą fascynuje wielu twórców. Być może dlatego, że wszyscy starają się zrozumieć fenomen, pchający do walki o ten skrawek ziemi setki, tysiące ludzi z całego świata. Religijny fanatyzm? Żądza władzy, poszukiwanie nowych terytoriów do podboju, potrzeba przygód, chęć ucieczki od znanego świata, polityka, egzaltacja...Co tych wszystkich ludzi – rycerzy, zakonników, królów, żebraków, nawet dzieci – pchało w kierunku Jerozolimy? Dziś chyba żadna idea nie jest w stanie zjednoczyć tak wielu i tak różnych ludzi. Nie doznaliśmy tego i nie rozumiemy, a bardzo chcemy to zrozumieć.
„Templariusz z Jeruzalem” opisuje nie tylko wydarzenia. Autorzy pokusili się o analizę faktów i wyciągnęli wnioski, a ich hipotezy przybrały postać barwnego, pełnego rozmachu widowiska. To świetna lekcja historii, rzetelna i prawdziwa, a jednocześnie niesamowicie atrakcyjna w odbiorze. Być może ma na to wpływ to, że obaj autorzy to dziennikarze. Osoby, które wiedzą, jak atrakcyjnie sprzedać temat. 


Tytuł: Templariusz z Jeruzalem
Autorzy: Pierre Barret i Jean-Noël Gurgand
Wydawnictwo Literackie

piątek, 2 marca 2012

Dzieci demonów - J. M. McDermott


Zebrało mnie coś na ponuractwa ostatnio (to pewnie przez ten krakowski spleen), więc po ostatnio opisywanym „Smoku” chcę wam przedstawić „Dzieci demonów”, pierwszą część trylogii „Psia ziemia” niejakiego J. M. McDermotta.


Demony, tzw. Bezimiennych wieki temu zapędzono do otchłani. Jednak co jakiś czas udaje się któremuś przedostać do ludzkiego świata i spłodzić potomka ze śmiertelną kobietą. Dzieci te dziedziczą po swoich ojcach rozmaite elementy wyglądu (np. ciało pokryte łuską), ale co najważniejsze, ich krew, pot i ślina są głęboko dla ludzi trujące. Nie tylko zresztą dla ludzi – dotknięte przez demoni pomiot rośliny usychają, a owoce gniją. W samej obecności skażonego ludzie zaczynają chorować.
Dzieci demonów bezustannie tropią Wędrowcy Erin – ludzie zmieniający się w wilki. Ich celem jest odnalezienie skażonych, zlikwidowanie ich oraz zlikwidowanie wszystkiego, z czym zetknęły się ich ofiary.

Nie bez powodu napisałam tu „ofiary”, bo w książce ewidentnie mamy do czynienia z przestawieniem ról. Dzieci demonów określane są jako te złe, bo niosą zgubę innym. Ale dzieci demonów krzywdzą mimowolnie, bo taka jest ich natura, a nie dlatego, że mają złe intencje. W zamian za to, że tylko są tym, czym są, ściga się je jak zwierzynę. A przecież, mimo tego, że ich krew jest trująca, oni też mają uczucia. Mają marzenia, rodziny, tęsknią do posiadania bliskich. Starają się nie czynić szkód – w przeciwieństwie do tych „dobrych”, wypalających zło ogniem, niosących śmierć i zniszczenie. Zwykli ludzie, narażeni na kontakt ze Skażonymi, owszem, chorują, ale przy odpowiednich środkach ostrożności mogą w takim sąsiedztwie żyć latami. Wędrowcy Elin są bezwzględni – wyrzucają z domów ludzi, palą dobytek…po ich szlachetniej interwencji zostają tylko trupy i zgliszcza.

Trudno uniknąć tu oczywistego skojarzenia z Inkwizycją i polowaniem na czarownice. Ale czy nie tak samo przez długie lata postępowano z kobietami, chorymi na AIDS? Czy wciąż nie traktuje się jak trędowatych osób o odmiennej orientacji seksualnej? McDermott porusza bardzo uniwersalna kwestię tego, czy w walce o dobro wolno sięgać po wszystkie środki i tego, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie oddzielić białe od czarnego, dobro od zła?

Jak już powiedziałam, ponura to książka. Ale bardzo dobrze napisana. Warto po nią sięgnąć.

Tytuł: Dzieci demonów
Autor: J. M. McDermott
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka