wtorek, 2 października 2012

Czy Dickens był mordercą? Tajemnica Edwina Drooda

Karola Dickensa znają wszyscy (i nie przyjmuję do wiadomości, że może być inaczej. Jak nie wiesz, kto to jest, spadaj z tego bloga!). Jego twórczość weszła na stałe do kanonu światowej kultury i zainspirowała innych twórców. Między innymi Dana Simmonsa.

Tym, co zaciekawiło tego znanego autora fantastyki było wydarzenie z życia Dickensa. 9 czerwca 1865 roku powieściopisarz, będący wtedy u szczytu sławy i zdolności twórczych przeżył wydarzenie, które na zawsze zmieniło jego życie. Była to słynna katastrofa kolejowa w Staplehurst. Z ośmiu wagonów pierwszej klasy siedem spadło z mostu. Ocalał jeden – ten, w którym jechał Dickens wraz ze swoją kochanką, Ellen Ternan i jej matką. Pisarz, zaopatrzony w butelkę brandy oraz kapelusz, który napełnił wodą ruszył na pomoc ofiarom wypadku. Potem wrócił jeszcze do wagonu po niedokończony rękopis.

Mimo niewątpliwie bohaterskiej postawy Dickensa podczas tragedii pisarz do końca życia (a więc jeszcze przez pięć lat) nie pozbył się traumy. To właśnie wydarzenie oraz sekret niedokończonej ostatniej powieści Dickensa, „Tajemnicy Edwina Drooda” stały się dla Dana Simmonsa kanwą jego mrocznej opowieści. Opowieści, w której Dickens wraz ze swoim przyjacielem, Wilkie Collinsem przeszukują najgorsze zakamarki Londynu w poszukiwaniu niejakiego Drooda…Seryjnego mordercy, egipskiego kapłana, króla podziemnego Londynu i energetycznego wampira.



„Tajemnica Edwina Drooda” inspirowała wielu pisarzy. Po pierwsze w momencie śmierci Dickensa gotowa była zaledwie jej połowa. Po drugie był to kryminał – a przecież nie ma nic gorszego niż niedokończony kryminał, prawda? Po trzecie dookoła śmierci Dickensa i jej związku z „Tajemnicą….” Krążyło wiele plotek. Jak chociażby ta, że Dickens miał pomysł na bohatera ukraść swojemu przyjacielowi i towarzyszowi wędrówek po opiumowych zakamarkach Londynu, Wilkiemu Collinsowi. Z zemsty ten ostatni miał Dickensa otruć…Dokończyć „Tajemnicę…” chcieli między innymi Conan Doyle i G. B. Shaw.

Simmons narratorem swojej powieści uczynił właśnie Collinsa (swoją drogą ciekawostka – w jednym z pierwszych zdań narrator kokieteryjnie zaznacza, że czytelnik zapewne go nie zna. Zanim doczytałam, że to pisarz, zdążyło mi przyjść już do głowy pytanie, czy to chodzi o tego Collinsa od „Księżycowego kamienia”, którym się zaczytywałam jako nastolatka). A tytułowy Drood to postać jak najbardziej realna, mroczny władca podziemi, który namawia Dickensa do rozmaitych, równie mrocznych poczynań.

„Drood” to niesamowita mieszanka faktów i fantazji, pokazująca Simmonsa jako przede wszystkim erudytę o głębokiej znajomości literatury klasycznej. W czasach, kiedy za pisanie fantastyki zabiera się byle grafoman nie mający pojęcia kto to jest Edgar Allan Poe czy Lord Dunsany to prawdziwa przyjemność. Przyjemność pogłębiona jeszcze umiejętnością autora do tworzenia zmysłowych opisów (zmysłowych, bo pobudzających do działania nie tylko zmysł wzroku. Nie mylić z erotyzmem!) i budowania nastroju pełnego grozy. Co osobiście mnie zachwyciło to umiejętność tworzenia długich, wielokrotnie złożonych zdań, nawiązujących stylistycznie do twórczości właśnie Dickensa, Collinsa, Poego czy Thackeraya.

Nie jest to lekka powieść – i nie mam tu na myśli jej solidnej fizycznej wagi. Raczej dla koneserów i trochę bardziej wymagającego czytelnika.

Tytuł: „Drood”
Autor: Dan Simmons
Wydawnictwo Mag

A, i jeszcze jedno – przebiegłam ten cholerny maraton!!!


1 komentarz:

  1. Również bardzo mi się podobała. Swojska, a jednocześnie mroczna i hipnotyzująca. Niesamowita.

    OdpowiedzUsuń